Wydaje się, że o muzyce House wiemy dużo, czujemy ją i jesteśmy w stanie przekazać to na parkiet. A ludzie na parkiecie czują i bawią się doskonale w tym klimacie. Gorzej jednak, kiedy ktoś zapyta: a skąd się House wziął? Jakie są jego korzenie i dlaczego nazywa się tak jak się nazywa? Cofnijmy się zatem pół wieku i zobaczmy korzenie jednej z popularniejszych odmian muzyki klubowej, a także przekonajmy się o tym, co się wtedy wydarzyło.
Historia pewnej podróży
Być może historia muzyki potoczyła by się zupełnie inaczej, gdyby pewien niespełna dwudziestoletni młodzieniec, Frankie Knuckles, nie postanowił odbyć najważniejszej w swoim życiu podróży. Z Nowego Jorku do Chicago. W podróż tę zabrał zestaw winyli, z których zwykł grać muzykę w swoim rodzimym klubie.
Frankie, należy zaznaczyć, był uznanym nowojorskim DJ-em. Wspólnie z Larym Levanem grali w znanym nocnym klubie „Paradise Garage”. A nieco później także w niezwykle ciekawym miejscu, „Continental Baths”, czyli….. łaźniach dla gejów. Tam Lary i Farnkie mieli status gwiazd, dla których wybudowano, chyba pierwsze na świecie, specjalne podwyższenie DJ-skie. Dodać można, że w tak nietypowym miejscu występowały gwiazdy takie jak Barry Manilow czy Bette Midler.
Frankie, jako młoda gwiazda, jechał do Chicago na zaproszenie swojego przyjaciela Roberta Williamsa, który w1977 roku założył w Chicago klub. Klub trzeba przyznać dość ekskluzywny, przeznaczony tylko dla stałych gości, gejów. Bawili się tam głównie afro amerykanie i Latynosi. A Frankie został w nim rezydentem i niemal z miejsca gwiazdą.
Klub nazywał się „Warehouse”. I tak też w mieście, w krótkim czasie, zaczęto mówić o muzyce disco, którą Frankie Knuckles serwował gościom. Była to mieszanka funky i soulu. „Jego muzyka była uduchowiona, z hipnotyzującym groovem i wokalami w stylu gospel” – pisał po latach Jesse Saunders, jeden z gości „Warehouse”, który zafascynowany Frankiem i jego twórczością, w najbliższej przyszłości miał odegrać niebagatelną rolę w powstaniu nowego gatunku muzycznego.
Goście „Warehouse”, zafascynowani muzyką Franka, zaczęli jej szukać w miejscowych sklepach z winylami. Niestety, w Chcago nie słyszano o czymś takim, ale to jeszcze bardziej pobudziło ciekawość i fascynację fanów. Flagowym przykładem „Warehuse Music”, jak zaczęto nazywać muzykę Franka, jest utwór zespołu First Choice „Let No Man Put Asunder” z 1977 roku.
Piękne, czarne lata
Trzeba wiedzieć, że w tamtych latach, w wielu amerykańskich miastach afro amerykanie, szczególnie w obszarze kultury i sztuki, nabrali głębokiego oddechu w płuca. Od początku lat 70’ powstawały jak grzyby po deszczu setki zespołów muzycznych. Mniejsze i większe wytwórnie płytowe „z za rogu” wydawały i tłoczyły krótkie serie płyt winylowych i już za chwilę, jeszcze ciepłe, można je było kupić w lokalnym music store.
Także w innych dziedzinach twórczość rewolucja kulturowa trwała w najlepsze. W branży filmowej nastąpiła niemalże rewolucja. Kręcono wiele niskobudżetowych filmów, w które od producenta, przez aktorów, do obsługi technicznej, zaangażowani byli afro amerykanie. Filmy te, pomimo niskiej początkowo jakości, przyciągały do kin rzesze ludzi. Erupcja ta otrzymała nawet swoją nazwę – backsplotation.
Przyczyny tej eksplozji należy szukać we wzroście gospodarki amerykańskiej i gwałtownym bogaceniu się klasy średniej. Wielu białych mieszkańców miast zdecydowało się w tamtym okresie na zakup domków na przedmieściu. Nagle, w kilka lat śródmieścia opustoszały. Pojawiło się wiele miejsca w salach tanecznych, dyskotekach czy kinach, które błyskawicznie zapełnili afro amerykanie. I przynieśli ze sobą swoją radość i swobodę.
Nowy nurt w muzyce disco był coraz bardziej widoczny dla wszystkich. Stawało się oczywiste, że narastająca fala nowego zmienia wszystko na scenie muzycznej. Ogrom zespołów muzycznych, wytwórni i wydawanych utworów, a także miejsc gdzie tę muzykę odtwarzano, był poruszający. W 1977 roku przychody amerykańskiej branży muzycznej sięgnęły zawrotnej sumy 16 mld USD. Dla porównania, w 2015 roku zanotowano w tej branży skromne 5 mld USD przychodu.
W ten nurt kulturowy włączyli się aktywnie tacy DJ-e jak Frankie Kuckles. Ale nie tylko on. Od 1974 roku w północnej części Chicago działał inny gejowski klub – „Den One”. Grał tam znany DJ, Ron Hardy. W „Den One”, z decków Rona niosła się podobna muzyka jak w „Warehouse”. Niektórzy argumentują, że to Hardy był pierwszym grającym ten rodzaj muzyki. Trudno powiedzieć jak było naprawdę. Ron Hady zmarł w 1992 roku, kiedy to przegrał walkę z heroiną i AIDS. Niestety nie może się bronić. Ostatecznie przyjęło się nazywać nowy gatunek muzyczny od klubu Franka – House. Może i lepiej, nazwa Den One dla klubowej muzyki byłaby nieco gorsza.
Tuż za plecami Knucklesa i Hardego czaili się inni młodzi ludzie, pragnący, tak jak ich idole zza gramofonów klubowych, realizować swoje muzyczne marzenia. Jeden z nich, wspomniany wcześniej Jesse Saunders, zapisał się na kartach historii muzyki Hause niemal tak mocno jak Knuckles. Jesse skomponował, wyprodukował i wydał, z całkiem dobrym finansowym efektem, pierwszy utwór zaliczany do gatunku House. Pierwszy husowy kawałek na winylu. Ale trzymajmy się chronologii.
Jessie od najmłodszych lat interesował się muzyką. Uczył się gry na pianinie, kolekcjonował płyty, słuchał i eksperymentował. Jako jeden z pierwszych próbował tworzyć sety, miksując je na magnetofonie. Używał do tego jedynie przycisku pause, i można zaryzykować stwierdzenie, że stał się w tym mistrzem. W tym czasie wiele innych osób także starało się łączyć utwory, wykorzystując każdy nadający się sposób.
Było tylko kwestią czasu, kiedy Jessie Saunders trafi do „Warehouse” i usłyszy tamtejszą muzykę. Młody, siedemnastoletni chłopak został oczarowany miejscem oraz klimatem muzycznym klubu. Zaczął aktywnie poszukiwać nagrań z płytoteki Kuncklesa, a to co znalazł, grał na licealnych i studenckich imprezach, gdzie był DJ-em. Zrobił też coś więcej. Przede wszystkim odtwarzał swoje magnetofonowe mixy, w których coraz śmielej pojawiały się, obok soulu, takie gatunki muzyczne jak rock czy R&B.
Naśladowców Kucklesa było w Chicago coraz więcej. Zafascynowani nowym nurtem, podchwytywali go i nieśli dalej. Można wspomnieć chociażby o Lilli Luisie, który grał muzykę Warehouse w zachodnim Chicago. Pojawiały się też audycje radiowe inspirowane tą muzyką. Audycje, które były grane w setach a nie jak dotychczas, w odseparowanych utworach. Pierwszą chicagowską stacją grającą mixy było WDAI FM, w audycji radiowej Disco DAI prowadzonej przez Petera Lewickiego Kennego Jasona.
Co się stało w noc 12 lipca?
Oficjalnie mówi się, że „Disco Demolition Night4” było happeningiem grupy fanów rocka, którzy przeciwstawili się dominacji muzyki disco na chicagowskim i amerykańskim rynku. Organizatorami akcji byli prezenterzy radiowi Steve Dahl i Garry Maier, znani ze swojego negatywnego nastawienia do muzyki disco. Dhal był bardzo rozżalony po tym jak stracił pracę w WDAI FM, która zmieniła profil ze stacji rockowej na disco.
W założeniu happening miał polegać na zniszczeniu jak największej ilości płyt z muzyką disco. Dhal i Maier ogłosili, że każdy, kto przyjdzie z płytą disco na mecz baseballu drużyny Chicago White Sox, na stadionie Comiskey Park w Chicago, otrzyma znaczną zniżkę na bilet wstępu. Spodziewano się zwyczajowej jak na taki mecz ilości widzów. Przyszło co najmniej pięćdziesiąt tysięcy, a niektóre źródła mówią, że nawet dziewięćdziesiąt tysięcy ludzi, głównie fanów Dhala i Maiera.
Podczas happeningu Dhal wysadził w powietrze stos przyniesionych przez fanów płyt i to zapoczątkowało gwałtowną reakcję. Na płytę stadionu wdarły się dziesiątki tysięcy ludzi. Na płonący stos rzucano ogromne ilości płyt. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Rozpoczęły się zamieszki, które rozlały się poza stadion i trwały w całym mieście. Musiała interweniować policja, a cała impreza zakończyła się dramatycznie.
Kiedy jednak przyjrzymy się happeningowi Dhala z bliska, zobaczymy coś więcej. Okazuje się, że uczestnicy zamieszek przynieśli do spalenia nie tylko muzykę disco, ale także soul, funky i R&B. Na stosie rozpalonym 12 lipca 1979 roku płonęło nie disco, ale czarna muzyka. Niestety, ucierpiała nie tylko muzyka. Także afro amerykańska część obsługi Comiskey Park, tak jak bileter Vince Lawrence, stała się celem rasistowskich ataków fanów rocka. A także postronni mieszkańcy Chcago.
Można mieć też poważne wątpliwości co do późniejszych twierdzenia Dhala, że uczestnicy tego happeningu byli jedynie fanami rocka. Na zdjęciach z „Disco Demolition Night” widzimy tłumy białych ludzi. Dlaczego zabrakło tam czarnych czy latynoskich fanów rocka? Dhal ich nie zaprosił?
Tak na kartach swojej książki zdarzenia tamtego dnia wspomina Jesse Saunders: „Na dyskotece tamtego wieczoru graliśmy Jamesa Browna i R&B. Byłem DJ-em na imprezie, którą zagraliśmy dla wszystkich złamanych serc i krwawiących nosów, które przyszły do nas z wrogiego świata. To było dziwne, ale ludzie na sali poczuli się bezpieczni jak w domu, muzyka zdawała się ich chronić.”
Niestety, wydarzenia z 12 lipca były punktem kulminacyjnym, który zapoczątkował wielką zmianę. Zmianę podszytą rasizmem i strachem przed dominacją nowej, czarnej i przez wielu białych kojarzonej z kulturą gejowską, muzyki. Szefowie stacji radiowych zaczęli zdejmować z anteny audycje w klimacie disco. Duże wytwórnie, których szefami i właścicielami byli biali zamożni Amerykanie, zamknęły drzwi przed czarną muzyką. Kłopoty z wydawaniem miała nawet niebywale wtedy popularna grupa „Chic”, która zarabiała dla swojej wytwórni miliony dolarów.
Żeby zobrazować ten trend trzeba zobaczyć, że w pierwszej połowie 1979 roku na 16 singli, które gościły na szczycie amerykańskich list przebojów, znaczna większość była utworami czarnego disco. W drugiej połowie tego samego roku tylko jeden singiel muzyki disco, Don’t Stop Til You Get Enough” Michaela Jacksona, znalazł się na topie. W 1980 roku Grammy, z obawy przed dominacją, w ogóle zrezygnowało z kategorii „Najlepsze nagranie disco”. Trudno się dziwić temu posunięciu. Rok wcześniej zwyciężczynią w tej kategorii była Gloria Gaynor z fenomenalnym „I Will Survive”, a trzy wyróżnienia z czterech przypadły afro amerykanom.
Po takich drastycznych działaniach, na efekty nie trzeba było długo czekać. Disco zepchnięto niemalże do podziemia, a amerykański rynek muzyczny po prostu się załamał. Po rekordowych 16 mld USD w 1978 roku zostało jedynie wspomnienie i 9 mld przychodu w 1982 roku.
Głosy z podziemia
Jaki wpływ na powstającą muzykę House miały wydarzenia z „Disco Demolition Night”? Początkowo wszyscy byli wstrząśnięci i sfrustrowani. Muzyka disco, uważana przez wielu za coś oczywistego na rynku muzycznym, napotkała na twardy opór właścicieli wytwórni, studiów nagrań, rozgłośni radiowych czy sal tanecznych.
Po pierwszym szoku, jaki przyniósł 1979 rok, ludzie zaangażowani w tworzenie muzyki Warehouse, coraz częściej nazywanej też „Chicago House”, zaczęli szukać rozwiązań alternatywnych. Nie mając dostępu do dużych wytwórni muzycznych, zaczęli tworzyć, małe niezależne wytwórnie. Płyty sprzedawano bezpośrednio do lokalnych sklepów muzycznych. Szukano też małych studiów nagrań. Te jednak miały pewne ograniczenia. Nie dysponowały zawodowymi zespołami muzycznymi, które mogłyby uczestniczyć w nagraniach.
Jesse Saunders wspomina trudne chwile podczas tworzenia swojego pierwszego housowego utworu, „Fantasy”. Z kompozycją nie było problemów, Kłopoty rozpoczęły się w momencie, kiedy skompletował zespół, z którym miał nagrać utwór. To nie było brzmienie, o które chodziło Jessemu. Wspomina, że najbardziej dokuczały mu braki w sekcji rytmicznej. To po prostu nie szło równo.
W sukurs Jessemu i wielu innym, nie posiadającym dużego zaplecza studyjnego twórcom przyszła firma Roland. Ich nowe produkty z 1981 roku: automat basowy TB -303 i automat perkusyjny TR 606 oraz jego następca TR 808 na zawsze zmieniły sposób produkcji utworów muzycznych. Z jednej strony pozwoliły wszystkim niezależnym twórcom rozpocząć komponowanie i nagrywanie własnych utworów w kameralnych warunkach. Z drugiej wymusiły zmianę brzemienia utworów disco. Dzięki tym dwóm maszynom w muzyce disco rozpowszechniły się elementy dzisiaj housowy rytm „four-on-the-floor”, a także soczyste brzmienie basseline. To był początek. Początek nowego gatunku muzycznego – House.
„Fantasy” Jessego Saundersa, mimo iż tworzone z wykorzystaniem maszyn Rolanda, nie doczekało się miana pierwszego wydanego utworu housowego. Stało się tak z prostej przyczyny. Mimo iż utwór był gotowy, wytwórnia nie była skłonna do jego wydania, wytłoczenia i sprzedaży. „Fantasy” utknęło na półce wydawcy. Dopiero w 1984 roku kolejny singiel Jessego „On&On” został wydany i bardzo dobrze przyjęty przez rynek. Pierwszy husowy singiel został wytłoczony i dostarczony do sklepów.
Następcy wchodzą na scenę
Muzyka Knuckelsa, Hardyego czy Saundersa inspirowała wielu innych młodych ludzi. Wielu z ich bawiło się w „Werhause” czy „Den One”. A także w kolejnych klubach tworzonych przez afro amerykanów z myślą o muzyce House. Takich jak „Music Box”, w którym po zamknięciu „Den One” Ron Hady dalej grał „Chicago House”, czy „Playground” Saundersa, w którym Jesse promował nowe hausowe brzmienia. Wielu z tych młodych ludzi chciało tworzyć swoją muzykę. Każdy z nich poszukiwał czegoś oryginalnego, co będzie go określało i odróżniało od innych. Warto wyróżnić kilku spośród nich.
Marshall Jefferson, poszukując oryginalności, jako pierwszy korzystał w swoich housowych utworach pianino. Szukał też za bardziej nasyconych brzmień. W efekcie uważa się go za ojca Deep House. Jego słynne „Move your body” z 1986 roku doczekało się wielu remiksów i aranżacji. Ciekawostką jest też, że „Move Your Body” trafiło do gry komputerowej GTA.
Dwaj inni Dj-e i muzycy podążyli w odmiennym niż Jefferson kierunku, starając się upraszczać i „odchudzać” brzmienie swoich utworów. Obaj, także w 1986 roku, wydali swoje flagowe utwory, które zapisały się jako początek nowego nurtu: Acid House. Mowa o Steve „Silk” Hurley’u i jego „Jack Your Body”, oraz Farleyu Jackmasterze Funku z utworem „House Nation”.
Co ciekawe obydwaj panowie przez pewien czas mieszkali razem, a także pracowali jak DJ-e w jednej stacji radiowej, chicagowskiej WBMX. Poróżnili się dość mocno kiedy wydali niezależnie od siebie dwa mocno podobne utwory: „I Can’t Turn Around” Silka oraz „Love Can’t Turn Around” Jackmastera. Wieść niesie, że Silk oskarżył kolegę o plagiat. A Jackmaster bronił się, że wykonał nowy aranż do spółki Jessem Saundersem i zmienił słowa, które napisał mu Vince Lawrence. Pamiętacie go? To ten bileter pobity podczas Disco Demolition Night.
Tak właśnie wyglądały początki różnorodności, którą obecnie serwuje nam muzyka house. Gdybyśmy jeszcze przeskoczyli w czasie o trzy lata, do roku 1989, zobaczylibyśmy kolejny kamień milowy daleko idącej kreatywności chicagowskich muzyków. W tym roku Mr. Lee, kolejny pionier muzyki house wydał „Get Busy”, pierwszy mix muzyki house z hip hopem.
Czego brakuje w tej historii?
Z pewnością, jakby zagłębić się w historię muzyki disco i house nie znajdziemy w niej pewnych wątków i połączeń, których niektórzy fani muzyki elektronicznej usilnie szukają. Nie znajdziemy w tej historii początków muzyki techno.
Aby jej poszukać, musimy przenieść się do Detroit. Tam na początku lat 80’ panowie Juan Atkins i Derrick May z kolegami rozpoczęli przygodę i eksperymentowanie z muzyką na wskroś elektroniczną. Nieco później nadano temu nurtowi nazwę Detroit Techno. Ewidentnie w tym czasie obaj panowie zapatrzeni byli w niemiecką grupę Kraftwerk i w dalekich Niemczech szukali inspiracji muzycznych.
Można tu jedynie wspomnieć o epizodzie, w którym Derrick May, zafascynowany początkowo Chicago House, pokazał tę muzykę Juanowi. Echa tej krótkiej fascynacji nurtem z Chcago możemy usłyszeć w utworze „Clear” z 1983 roku, grupy Cybotron z Atkinsem na czele.
Epizod fascynacji Derrica i Juana Chcago muzyką House był jednak zbyt krótki, by w jakimkolwiek większym zakresie doszukiwać się podobieństw obydwu nurtów muzycznych. Przyjmijmy, że Detroit Techno jest historią na zupełnie inne opowiadanie.